Znasz te noce z małym dzieckiem, kiedy płacz wybudza cię co chwilę ze snu, a w zasadzie wcale nie wybudza, bo przecież i tak nie śpisz?
Zwaliłam się rano z łóżka, słowo „wstałam“ było by zupełnie nieadekwatne. Przepełzłam do kuchni po napój mocy. Kawa… Tylko, że trzeba ją przygotować, a to wbrew pozorom wymaga tych resztek sił, które mam w ciele.
Zebrałam się w sobie i otworzyłam puszkę z drogocennymi ziarnami, wsadziłam do niej nos i mocno się sztachnęłam. Pomogło. Na tę jedną chwilę potrzebną do zaparzenia kawy. Wsypałam brązowe cudeńka do młynka i… Nie, zaraz coś tu się chyba nie zgadza. Potarłam czoło z całej siły próbując skupić myśli choć na chwilkę. Obraz wyostrzył się powoli… No nie, wsypałam kawę od razu do zaparzacza, tak to jednak nie zadziała. Jeszcze raz.
Tym razem udało mi się wsypać kawę tam, gdzie trzeba. Stój. Zaraz… Patrzę do szuflady ze sztućcami i powoli dociera do mnie co zrobiłam. Wsypałam kawę do szuflady!
– Na litość Bogini! – jak by powiedziała Saraid, bohaterka mojej powieści.
Wyskubałam ziarenka spomiędzy widelców, próbując nie porównywać się do kopciuszka. Uf! Do trzech razy sztuka. Jakimś cudem zmieliłam kawę. Już miałam postawić zaparzacz na gazie, ale ostatnie szare komórki, które zdołały jakoś wytrwać na straży rzeczywistości poinformowały mnie, że jest chyba jednak dziwnie lekki. Nie nalałam wody!
Uf! No dobra, teraz już chyba wszystko się udało. Po kilku minutach znajomy odgłos pyrkania i rozchodzący się wokół błogi zapach dały znać, że napój bogów jest gotowy.
Tak właśnie wygląda poranek z małym dzieckiem. Jak tu pracować? Jak pisać powieść?
Jeśli masz małe dziecko, to daj mi znać, jak sobie radzisz.
Zdjęcie autorstwa Engin Akyurt z Pexels